arrow Wróć do listy

Łukasz Matuszewski

To była chwila: samochód nagle wjechał na wysepkę na jezdni, kierowca stracił panowanie nad kierownicą. Auto uderzyło w drzewo. Łukasz był pasażerem. W wypadku poważnie ucierpiał: lekarze ocenili jego uszczerbek na zdrowiu na 88 procent. W szpitalu spędził łącznie około pięciu miesięcy.

Łukasz Matuszewski

Co się wydarzyło w lutym 2011 roku?

Wypadek. Taki, jakich pewnie zdarza się wiele... Późnym wieczorem jechaliśmy ze znajomymi samochodem. Byłem pasażerem i do dziś nie wiem do końca, dlaczego nagle zaczęło zarzucać i kręcić autem. Uderzyliśmy w drzewo. To, co się działo później, mam w pamięci jedynie jako krótkie przebłyski: odczucie twardego asfaltu w deszczu, wnętrze karetki pogotowia, szpitalny korytarz, lampy w sali operacyjnej, przebudzenie na drugi dzień. Od razu wiedziałem, że jest ze mną źle. Jednak w pierwszej chwili nie dopuszczałem do siebie takiej myśli.

Odniósł Pan bardzo rozległe obrażenia. Lekarze ocenili uszczerbek na zdrowiu na osiemdziesiąt osiem procent. Jak uporał się pan z traumą po wypadku – sam czy z pomocą psychologa?

To był rzeczywiście szok. Wcześniej nigdy nie przeszedłem niczego podobnego. Widziałem się raz z panią psycholog, ale nie chciałem więcej spotkań, uważałem, że nie są mi potrzebne. Trudno mi było uwierzyć, że już nic nie będzie tak, jak przed wypadkiem. Jednak przez cały czas starałem się myśleć pozytywnie. Poza tym miałem oparcie w mojej narzeczonej, obecnie żonie. Widziałem po niej, że też mocno wszystko przeżywa, ale razem, stopniowo czuliśmy się coraz lepiej.

Dziś zupełnie nie widać, przez co musiał Pan przejść. Widać wysportowanego, pewnego siebie, dobrze umięśnionego faceta. Jak udało się panu to osiągnąć?

Jeszcze sporo mi brakuje do wysportowanego faceta. Ale też nie można powiedzieć, że są ze mnie ciepłe kluchy. Od samego początku nie myślałem o sobie jak o osobie niepełnosprawnej. Co prawda z czasem okazało się, że kości trudniej się zrastają, w dodatku w moim organizmie wykryto gronkowca. Wtedy dotarło do mnie, że być może nie wszystko da się całkiem naprawić. Nie chciałem jednak wierzyć lekarzom, którzy w szpitalu mówili mi, że będę sprawny tylko częściowo... I dobrze, bo wyszło na moje!

Dzięki rehabilitacji?

Kiedy trafiłem do Poznania, do Kliniki Rehasport, już od pierwszych chwil czułem się mocniejszy. Bardzo dużo zawdzięczam wspaniałym ludziom, których tam spotkałem – pracownikom, rehabilitantom. Rozmowa z nimi momentalnie poprawiła moje samopoczucie. Przyznam, że na początku rehabilitacja była bardzo ciężka, ale już po pierwszym turnusie widać było pozytywne zmiany.

Przeszedł Pan szesnaście tygodni rehabilitacji, po trzy-cztery godziny dziennie. Jednak zajęło to panu prawie dwa lata. Dlaczego tak długo?

Były komplikacje. Najpierw wydawało się, że wszystko pójdzie sprawnie i szybko, ale te plany pokrzyżował gronkowiec. Co jakiś czas dawał o sobie znać. Musiałem przerywać rehabilitację, przeszedłem kilka operacji, żeby wyleczyć zapalenie kości. Co gorsza, nigdy nie miałem stuprocentowej pewności, że już będzie wszystko dobrze. Lekarze uprzedzali, że to może być tak do końca życia.

W takich okolicznościach łatwo byłoby sobie odpuścić. Co mobilizowało Pana do tego, by wytrwać w rehabilitacji organizowanej przez CPOP?

Z natury jestem spokojny i opanowany. Myślę, że te cechy pomogły mi przez to wszystko przejść. Pochodziłem do rehabilitacji konstruktywnie: uważałem, że wszystko się uda, tylko potrzeba cierpliwości. Przecież byłem młody! Ciągle mam przed sobą całe życie, a nie mogłem sobie odmówić życia... Rehabilitacja była ciężka, ale efekty widziałem już pierwszego dnia. Wiary dodawali mi terapeuci – ludzie, którym można w pełni zaufać i czuć się przy nich jak ktoś zdrowy i szczęśliwy. W klinice poznałem sporo osób w podobnej sytuacji lub nawet gorszej niż moja, ale rozmawiając z nimi, nie widziałem, żeby byli załamani. Uważam, że trzeba pozwolić sobie pomóc i myśleć pozytywnie. To jest podstawa!

A wsparcie najbliższych?

Moja narzeczona była dla mnie najważniejsza. Przecież nie mogłem jej tego zrobić, że będę niepełnosprawny. Myślałem o tym, o naszych planach, o naszym wspólnym przyszłym życiu. Wszystko było jeszcze przed nami.

Ponad trzy lata po wypadku, w maju 2014 roku, przyjechał Pan na szkolenie „Perspektywy Nowych Możliwości” dotyczące powrotu do aktywności społecznej i zawodowej. Doradcy zawodowi i trenerzy zapamiętali pańską dużą motywację do rehabilitacji i zmiany we własnym życiu. Czy skorzystał pan z ich rad?

Cieszę się, że tak zostałem odebrany. Ja też mam dobre wspomnienia z tych zajęć. Od razu po szkoleniu zacząłem działać. Tak jak mi doradzano, zrobiłem kurs i zdobyłem uprawnienia na maszyny ciężkie. Od pewnego czasu pracuję w firmie, w której mogę to wykorzystać. Zawodowo jest mi dziś naprawdę dobrze.

A do sportu udało się Panu wrócić?

Cóż, przed całym tym nieszczęsnym zdarzeniem w co nieco się grywało. Najbardziej lubiłem grać w siatkówkę i przyznam, że teraz mi tego brakuje. Próbowałem wrócić do gry, ale nie potrafię już wysoko skakać, jestem zbyt wolny i szybko zaczynają mnie boleć nogi i kręgosłup. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam teraz kochanego synka Antosia i przy nim ruchu nigdy mi nie brakuje. Nasze spacery, różne zabawy domowe, podwórkowe... Naprawdę to mi wystarcza i jestem bardzo zadowolony.

Sporo więc zmieniło się w Pana życiu... Jakie ma pan plany na przyszłość?

Od dwóch lat jestem szczęśliwym mężem i ojcem. Mam wszystko, o czym wtedy, w 2011 roku, mogłem tylko marzyć. Jakiś czas temu myślałem o powrocie na studia, które przerwałem jeszcze przed wypadkiem, bo trudno mi je było pogodzić z pracą. Żona też mnie namawia, ale teraz każdą wolną chwilę poświęcam rodzinie. Nie chcę myślami wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Chcę się cieszyć takim życiem, jakie mam.

Poznaj inne historie

obraz
Paweł Piskorek

Jego życie zmieniło się w ułamku sekundy, kiedy wracał z kolegami z dyskoteki. Samochód wypadł z drogi. Uderzyli w betonowy słup. Do wypadku doszło w Lublinie 21 lutego 2013 roku. Po roku intensywnej rehabilitacji Paweł wraca do swojej pasji: wyścigów samochodowych. Nadrabia zaległości w nauce i planuje studia. Chce pójść na prawo.

obraz
Jerzy i Katarzyna Todys

Jerzy nie pamięta wypadku. To był czwartek. Mąż pojechał samochodem po zakupy, żeby przygotować mi obiad, gdyż następnego dnia miałam wrócić z Belgii. Ja szykowałam się już do wyjazdu do Polski, gdy zadzwoniła siostra męża, że Jerzy miał wypadek, jest w ciężkim stanie i nie wiadomo, czy przeżyje.

obraz
Tomasz Tulula

Zderzenie czołowe na ostrym zakręcie drogi. Po roku rehabilitacji wrócił do sportu. Zdobył nowy zawód. Jest zakochany.