arrow Wróć do listy

Tomasz Tulula

To był zwyczajny dzień. Tomasz wracał z pracy. Wypadku, do którego doszło 19 stycznia 2012 roku na ostrym zakręcie drogi niedaleko Kartuz na Pomorzu, w ogóle nie pamięta.Przez tydzień był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej ze względu na poważne obrażenia mózgu.Dzisiaj ma za sobą ponad roczną intensywną rehabilitację.Zmienił zawód, wrócił do sportu.Planuje przyszłość z ukochaną kobietą.

Tomasz Tulula

Pamiętasz tamten dzień? Wypadek?

Dzień był zupełnie zwykły, podobny do wielu innych. Kończyłem pracę, musiałem jeszcze zostać chwilę dłużej. Kierownik mnie zatrzymał, bo miałem załatwić dla niego jakąś drobną sprawę. Potem wsiadłem do samochodu, ruszyłem. Pamiętam, że przejechałem jakieś pięćset, sześćset metrów. I w tym momencie wszystko się urwało. Dalej nic nie pamiętam. Resztę znam tylko z opowieści.

Można było przewidzieć ten wypadek, uniknąć go?

Absolutnie nie. Wszystko się wydarzyło na drodze krajowej w miejscu tak newralgicznym i niebezpiecznym, że wcześniej zawsze odruchowo tam zwalniałem, jadąc do pracy albo z powrotem. To jest ostry zakręt, w dodatku z jednej strony z górki, a z drugiej pod górkę. Zawsze wolałem tam przyhamować. I na pewno tamtego dnia też musiałem to zrobić. Zwłaszcza, że zaczął padać śnieg...

Z relacji świadków wiesz, że uderzył w ciebie samochód jadący z naprzeciwka, miałeś zderzenie czołowe... Gdy trafiłeś do szpitala w Kartuzach w jakim byłeś stanie?

Lekarze dziwili się, że przeżyłem taki wypadek. Przede wszystkim ze względu na obrażenia głowy, mózgu. Miałem dwa krwiaki, obrzęk obu półkul i wodę w móżdżku. Przez siedem dni byłem utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej, żeby ta woda zeszła, bo inaczej już by mnie tu dziś nie było. Poza tym miałem połamane nogi, otwarte złamanie prawego kolana, złamaną kostkę, ranę szarpaną lewego kolana, złamany lewy obojczyk...

Kiedy zacząłeś myśleć o rehabilitacji?

Od samego początku, już w szpitalu, nie opuszczała mnie myśl, żeby wstać z tego nieszczęsnego łóżka. Nie jestem kimś, kto lubi leżeć i nic nie robić. Po powrocie ze szpitala poruszałem się na wózku, ale sprawiało mi to dużo kłopotu. Chciałem stanąć na własne nogi, skoro je nadal miałem. Poprosiłem rodziców, żeby pożyczyli dla mnie kule. Następnego dnia przeszedłem parę kroków. Mama nakręciła filmik, jak szedłem, na pamiątkę. To było zaledwie pięć, sześć tygodni po wypadku. Do domu przez dwa tygodnie przychodziła rehabilitantka, a potem sam jeździłem, przez pięć tygodni, na rehabilitację do kliniki w Dzierżążnie na Kaszubach.

Ciężko było?

Początki to była męczarnia. Katorga! Nie raz sobie myślałem, że właściwie po co mam się aż tak męczyć! Ale z drugiej strony wiedziałem, że bez wysiłku nie będzie rezultatów. Ćwiczyłem, kiedy tylko mogłem. Zajęcia się kończyły, a ja chwilę odpoczywałem i potem znowu, już sam, ćwiczyłem dalej. Zawziąłem się. Nie dawałem sobie spokoju. Niczego sobie nie odpuściłem.

Kiedy zobaczyłeś pierwsze efekty?

Stopniowo sprawność zaczęła wracać. Mięśnie szybko wróciły na swoje miejsce, odbudowywały się. Dzięki temu mogłem znowu zacząć bardziej aktywnie żyć. Być może pomogła mi moja wcześniejsza przygoda ze sportem, który towarzyszył mi przez całe życie. I do sportu chciałem też jak najszybciej wrócić. Może nawet za szybko... Pewnego dnia uznałem, że pójdę sobie pobiegać. Ubrałem się, wyszedłem. Po piętnastu minutach biegu wróciłem, padłem na kanapę i przez pięć godzin nie mogłem się ruszyć, tak mnie wszystko bolało. Ale potem było już coraz lepiej. Ból po wysiłku odczuwałem coraz krócej.

Było coraz lepiej, ale zdecydowałeś się na kompleksową rehabilitację we współpracującej z CPOP klinice Rehasport w Poznaniu. Jak do tego doszło?

Już po tym, jak zawarłem ugodę z Ubezpieczycielem, dostałem propozycję z ERGO Hestii. Okazało się, że oprócz zadośćuczynienia finansowego mogę jeszcze leczyć się w profesjonalnej klinice sportowej. Mój prawnik doradzał mi, żebym na to poszedł. Tłumaczył, że taka rehabilitacja w gruncie rzeczy może kosztować dużo więcej niż pieniądze z samego odszkodowania. Nie zastanawiałem się długo. Mimo, że byłem już ogólnie dość sprawny, wiedziałem, że z moimi nogami ciągle było coś nie tak. Nawet schodzenie po schodach sprawiało mi problemy. W kostce cały czas miałem uczucie, jakby kości na siebie nachodziły.

Potrzebna była operacja?

Nawet dwie. Najpierw kolana, a potem kostki. Po każdej operacji musiałem znowu dużo ćwiczyć, żeby odbudowywać mięśnie. Wiele razy jeździłem do kliniki w Poznaniu, a potem rehabilitacja przeniosła się do Gdańska. Co było dla mnie bardzo wygodne, bo mieszkam w Trójmieście. Cała rehabilitacja w Rehasporcie trwała niespełna rok.

Jaką rolę w całym tym procesie odegrali twoi bliscy?

Powiedziałbym, że - paradoksalną. Z jednej strony rodzina i znajomi cały czas bardzo mnie wspierali. A z drugiej - strasznie mnie irytowało, że ciągle traktowali mnie jak poszkodowanego. Jak kogoś, z kim trzeba się cackać i nad kim litować, bo otarł się o śmierć. Dlatego ja tym bardziej chciałem z tego stanu wyjść jak najszybciej. Bardzo pracowałem i walczyłem.

Mógłbyś dzisiaj żyć bez sportu?

Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ja po prostu kocham sport. Jest dla mnie przede wszystkim czystą przyjemnością. Pomimo wysiłku, który trzeba włożyć, dominuje poczucie, że jednak dużo potrafię.

Dałbyś radę wrócić do niego bez rehabilitacji?

Szczerze mówiąc, wątpię, czy byłoby to możliwe. Nie ma szansy, żebym wrócił do pełnej sprawności. Potrzebne były dwie operacje i porządny wysiłek narzucony przez specjalistów, żeby odbudować mięśnie, które obumarły - i po samym wypadku, i po operacjach. Miałem momenty zwątpienia, ale silna motywacja przeważyła.

Jak wypadek wpłynął na twoje życie, nie tylko pod kątem zdrowotnym?

Może to zabrzmi niewiarygodnie albo zbyt górnolotnie, ale wypadek był kamieniem milowym w moim życiu. Zmienił totalnie wszystko. Przede wszystkim mój sposób postrzegania rzeczywistości. Trochę tak 'przycisnął' mnie do ziemi i pokazał, że człowiek w zasadzie ma mały wpływ na to, co się wydarzy.Ja na wypadek nie miałem żadnego wpływu.On się po prostu wydarzył.I zmienił wszystko.Nie powiem, że jestem innym człowiekiem.Absolutnie nie.Ale inaczej patrzę na świat.Również na cele w życiu.

Zawodowe cele też?

Tak, i sam jestem zaskoczony, że to się wszystko tak potoczyło. Kiedyś, przed wypadkiem, zarzekałem się, że nigdy w życiu nie chciałbym robić tego, co mój tata, który przez lata pracował w branży stoczniowej. Mówiłem, że nie będę przykładnym synem, który idzie w ślady ojca. Tymczasem teraz w stu procentach się przekwalifikowałem i odnalazłem się właśnie w branży stoczniowej. Przed wypadkiem robiłem różne rzeczy. Byłem i dziennikarzem, i grafikiem komputerowym w multimediach. Teraz jestem operatorem badań nieniszczących. Badam spoiny spawalnicze.

Jak ci się udało zdobyć nowy zawód?

Oprócz wysłania mnie na rehabilitację Centrum Pomocy Osobom Poszkodowanym zaproponowało mi też sfinansowanie specjalistycznych kursów. To była dla mnie olbrzymia niespodzianka. Kursy odbywały się w Warszawie i Gliwicach, były drogie, a dla mnie niezbędne. Bez nich nie mógłbym wykonywać swojej obecnej pracy, a po wypadku nie mogłem wrócić do poprzedniego zawodu. Mało tego, nadal korzystam ze wsparcia doradcy zawodowego, który pomaga mi odnaleźć się w nowej branży. Na bieżąco mnie informuje, gdzie i kiedy mogę przejść kolejne szkolenia. Planuję też kurs branżowego języka angielskiego. Znam angielski, ale język specjalistyczny to jest zupełnie inna półka.

Co jeszcze planujesz na przyszłość?

Moja przyszłość już trwa. W końcu odnalazłem się zawodowo. Wiem, co chcę robić i sprawia mi to przyjemność. Wróciłem do sportu. Dwa razy w tygodniu trenuję z kolegami w trójmiejskiej amatorskiej lidze koszykówki. A dzięki kobiecie, z którą chcę spędzić całe życie, ze sportem mam do czynienia na co dzień. Oboje biegamy, jeździmy na rowerze, na łyżwach i nartach, pływamy, ćwiczymy na siłowni. Robimy tego bardzo dużo.

Czy wracasz jeszcze do tego, co się wydarzyło?

O wypadku w zasadzie zapomniałem. Na pamiątkę zostały tylko blizny pooperacyjne na nogach. Na co dzień w ogóle o nim nie myślę. Znajomi też już nie pytają mnie o zdrowie, ponieważ w ogóle nie widać po mnie, że kiedyś coś było nie tak. Nikt by nie pomyślał, że miałem tak poważny wypadek.

Co mógłbyś poradzić innym osobom, których dopiero czeka tak kompleksowa rehabilitacja?

Miałem kontakt z innymi poszkodowanymi przez rok własnej rehabilitacji. Wiem, że niektórzy boją się o tym wszystkim mówić. Rehabilitacja jest dla nich tematem drażliwym, bo uważają, że już nigdy nie wrócą do sprawności. Według mnie to bzdura! Nie można się bać. Wypadek to historia, która po prostu nas spotkała, nie mieliśmy na nią wpływu. A teraz trzeba się wziąć za to, na co możemy wpłynąć. Jak się chce wrócić do sprawności, trzeba ćwiczyć. Rehabilitacja po wypadku jest wyzwaniem, które trzeba podjąć. Nie ma w tym wielkiej filozofii.

Poznaj inne historie

obraz
Paweł Piskorek

Jego życie zmieniło się w ułamku sekundy, kiedy wracał z kolegami z dyskoteki. Samochód wypadł z drogi. Uderzyli w betonowy słup. Do wypadku doszło w Lublinie 21 lutego 2013 roku. Po roku intensywnej rehabilitacji Paweł wraca do swojej pasji: wyścigów samochodowych. Nadrabia zaległości w nauce i planuje studia. Chce pójść na prawo.

obraz
Anita Dziura

We czwórkę jechali na rodzinne spotkanie. Pani Anita była za kierownicą, obok siedział mąż, z tyłu samochodu dwie córki. Poważny wypadek pokrzyżował plany nie tylko tamtego pamiętnego dnia, ale zaważył też na kolejnych latach życia kobiety i jej bliskich. Dzięki kompleksowej rehabilitacji może być ono znów aktywne.

obraz
Patryk. Nie mam w głowie słowa „Nie umiem”

Nie mam w głowie słowa „Nie umiem” 17-letni Patryk wracał do domu z kolegą, który stracił panowanie nad samochodem i doprowadził do nieszczęśliwego wypadku. W jego wyniku Patryk zapadł w śpiączkę i spędził 9 miesięcy w Klinice Budzik w Warszawie. Po wybudzeniu odbył prawie 3-letni program rehabilitacyjny z udziałem CPOP.