W dniu wypadku samochód prowadził kolega, mało doświadczony kierowca. Stracił panowanie nad kierownicą i auto z dużą siłą uderzyło w betonowy słup.Lekarze uprzedzali Mariusza, że może do końca życia poruszać się na wózku inwalidzkim.Jednak on się nie poddał i już ze szpitala wyszedł na własnych nogach. Rehabilitacja medyczna zajęła mu kilka miesięcy. Mimo nienajlepszych wcześniejszych rokowań udało mu się odzyskać sprawność fizyczną.Poszedł na wymarzone studia, by móc pracować z trudną młodzieżą.Aktywnie poszukuje pracy.Mówi, że w rehabilitacji pomógł mu zapał prawdziwego harcerza.
Jak wyglądało Pańskie życie do maja 2011 roku?
Zupełnie zwyczajnie. Żyłem tak, jak większość młodych ludzi. Pracowałem, chodziłem na imprezy, spotykałem się z dziewczynami. Po szkole średniej przez pewien czas studiowałem informatykę, ale ostatecznie okazało się, że to nie moja bajka. Pracowałem jako kierowca busa, co nie jest jakąś bardzo atrakcyjną pracą, jeśli ktoś nie lubi większości czasu spędzać za kierownicą. Dosyć czynnie uczestniczyłem w życiu mojej dawnej drużyny harcerskiej. Pomagałem im w organizowaniu imprez, pożyczałem samochód z pracy, żeby przewieźć namioty i materace za miasto. Czy żyłem pełnią życia? Dzisiaj bym tak nie powiedział. Na pewno starałem się rozwijać, nie stać w miejscu. W październiku miałem zacząć studiować resocjalizację.
O czym Pan marzył?
Rok wcześniej zrobiłem kurs wspinaczki skalnej pierwszego stopnia, co pozwala wspinać się po skałach w Polsce i za granicą bez większych formalności. Dokument potwierdzający moje umiejętności wystawiło dwóch instruktorów: Władysław Szymandera, jeden z lepszych wspinaczy w Polsce, i Maciej Długosz. Kurs był ukoronowaniem moich zdolności nabytych w drużynie. Udowodniłem sobie, że jestem PANEM SWOJEGO ŻYCIA. Gdyby nie wypadek, uzbierałbym pieniądze na kurs taternicki i wtedy miałbym uprawnienia do wspinania się w górach. Moim wielkim marzeniem było, żeby wejść na Mount Blanc. I to się właściwie do dzisiaj nie zmieniło! Jedynie termin realizacji tego marzenia trochę się oddalił...
Co się zdarzyło w maju 2011 roku?
Dla mnie skończyła się pewna epoka. Samego wypadku, jego okoliczności, nie pamiętam. Cały dzień mam wymazany z pamięci. Z tego, co później mi powiedziano, wiem, że wracałem z kolegą samochodem. Samochód miał mocny silnik, a kierowca niewielkie doświadczenie. Wpadł w poślizg i uderzył w betonowy słup. Instynktownie odpiąłem pasy i wyskoczyłem z auta, które po chwili uderzyło jeszcze w drugi słup. Gdybym został w środku, nie byłoby po co mnie wyciągać... Tak skończyła się dla mnie epoka, w której po pracy jak gdyby nigdy nic mogłem pójść potrenować na ściance czy siłowni. Skończyło się to, że mogłem pokazywać dzieciakom, jak się wspinać...
Po wypadku orzeczono u Pana 63 procent uszczerbku na zdrowiu. Uznano Pana za osobę niepełnosprawną ze znacznym stopniem niepełnosprawności, bez kwalifikacji do jakiegokolwiek zatrudnienia. To nie brzmi dobrze.
Było bardzo źle. Miałem kłopoty z poruszaniem się, z mową, z szybkim kojarzeniem faktów, byłem jakby cofnięty w myśleniu. Wydawało mi się, że mam kilkanaście lat i większość zdarzeń tylko mi się śni. Kiedy leżałem w śpiączce, miałem trepanację czaszki i usuwany krwiak. Miałem zbite prawe płuco i pień mózgu. Rodzicom powiedziano, że nie będę na nic reagować. Miałem być jak roślina. Kiedy odzyskałem świadomość, okazało się, że mam niedowład lewej stopy. Lekarze mówili, że będę jeździł na wózku do końca życia.
Ale postanowił Pan wstać?
Byłem uparty. Najpierw korzystałem z chodzika, ale ponieważ jestem niecierpliwy, szybko chciałem zamienić go na kule. Kiedy wypisywano mnie ze szpitala, już prawie chodziłem o własnych siłach. Jednak poruszanie się to jedno, a psychika i mózg – to drugie. Wydawało mi się, że mam mniej lat, niż miałem naprawdę. Było to bardzo kłopotliwe, zachowywałem się jak dzieciak. Miałem kłopoty z pamięcią. Nie byłem w stanie zapamiętać, co robiłem poprzedniego dnia.
Jak długo trwała rehabilitacja medyczna w RehasportClinic w Poznaniu?
Przeszedłem cztery turnusy rehabilitacyjne, każdy trwał miesiąc. Odzyskałem częściowo czucie w lewej stopie. Nauczyłem się chodzić szybko na bieżni i pedałować na maszynie orbitrek. Miałem dwóch rehabilitantów, Macieja Biegańskiego i Łukasza Stołowskiego. Maciej skupiał się na tym, w czym ma mi pomóc, i wszystko mi pokazywał. Bardzo się o mnie troszczył, jak o małe dziecko. Łukasz miał trochę inne podejście, był bardziej stanowczy. Wchodził mi na ambicję, mówiąc: jak to, ty nie dasz rady? Rozpisał mi wszystkie ćwiczenia, żebym mógł je wykonywać także bez niego. I tak, po godzinie wspólnej rehabilitacji, sam zaczynałem drugą godzinę...
Jak wspierali Pana najbliżsi?
Zawsze byli przy mnie. Znajomi też się ode mnie nie odwrócili po wypadku. Mogłem liczyć na ich pomoc. Kiedy to było możliwe, wychodziliśmy do kina, na basen, zabierali mnie na biliard. Pomagało mi to w miarę normalnie żyć i funkcjonować.
Podczas konsultacji w sprawach zawodowych w 2013 roku Pańska wysoka motywacja zrobiła duże wrażenie na naszym doradcy. Był Pan bardzo zaangażowany i pełen pasji pomagania innym.
Zrobiłem wrażenie? Wydaje mi się, że po prostu odezwał się we mnie dobry harcerz. Chęć pomocy młodzieży odżyła we mnie w momencie, kiedy byłem w szpitalu na rehabilitacji. Pewnego dnia odwiedziły mnie dzieciaki, które kiedyś, wcześniej, wspinały się pod moim okiem na ściance. W pierwszym momencie w ogóle ich nie poznałem. Skłamałem, że tak, by nie robić im przykrości. To był dzień, kiedy powiedziałem sobie: będę pracował jako wychowawca po to, by zobaczyć uśmiech na twarzach dzieciaków jeszcze raz.
Co zrealizował Pan z wyznaczonych sobie celów?
Dużo, ale jeszcze nie wszystko. Skończyłem wyższą szkołę, mam dyplom licencjata pedagogiki o specjalności resocjalizacja. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł zacząć pracę z trudną młodzieżą. Inne pomysły ciągle są przede mną. Czasem brakuje mi kogoś, kto by mi stale o nich przypominał.
Co powiedziałby Pan innym osobom poszkodowanym, by zachęcić ich do współpracy z CPOP?
Moim życiowym mottem niezmiennie pozostaje motto mojej drużyny harcerskiej – „kto nie maszeruje, ten ginie” – zaczerpnięte z Legii Cudzoziemskiej. Można je interpretować na swój własny sposób. Ja rozumiem je tak, że możesz iść nawet wolno, ale idź naprzód, bo gdy się zatrzymasz – przegrasz. Łączę to z moją fascynacją górami i wspinaniem się. Dopóki masz siłę, wspinasz się. Kiedy pojawia się zmęczenie, zwalniasz i odpoczywasz, ale nadal się wspinasz.
Można takie nastawienie przełożyć na rehabilitację medyczną?
Mój przykład pokazuje, że można. Uważam, że w Rehasporcie chyba każdego mogą postawić na nogi. To, co robią rehabilitanci Maciek i Łukasz, to po prostu rewelacja. Inni również. Pamiętam jeszcze rehabilitantkę Agnieszkę o pięknym uśmiechu. Wspaniali ludzie. Warto im zaufać. Mnie podarowali drugą szansę.
A co z powrotem do aktywności zawodowej?
Trzeba mieć plany i wszystkie je zapisywać. To bardzo praktyczne w przypadku kłopotów z pamięcią. Nie poddawajcie się i wierzcie w to, że jutro wstanie nowy dzień, piękniejszy. Spotkanie z doradcą zawodowym pomogło mi stwierdzić, co naprawdę chcę robić dalej w życiu. Trzymając się słów „kto nie maszeruje, ten ginie”, powiem tyle: idźcie naprzód i nie oglądajcie się na to, co było. Tego nie da się już zmienić. Za to przyszłość należy do nas i rehabilitacja w tym bardzo pomaga.