To się stało w grudniu 2013 roku, tuż przed świętami. Cieszył się na powrót do rodziny po wielu miesiącach spędzonych w pracy za granicą, z dala od domu. Nie od razu do niego jednak dotarł. Karetką trafił do szpitala. Dziesięć dni spędził w śpiączce. Po powrocie do domu poznał, czym jest próba radzenia sobie z taką sytuacją na własną rękę. Zdecydował się na kompleksową pomoc, w tym wsparcie w poszukiwaniu pracy. Postanowił wrócić do szkoły, by zawalczyć o lepsze przyszłe szanse na rynku pracy.
Trzy dni przed Wigilią, w 2013 roku, ucierpiał Pan w poważnym wypadku samochodowym. Jak do niego doszło?
Wracaliśmy na święta z pracy w Niemczech. Cała droga busem minęła gładko. W Połańcu wysiadłem na stacji benzynowej, skąd zabrał mnie z kolegą jego szwagier. Był mróz, ślisko na drodze, krótki dzień. W pewnym momencie wpadliśmy w poślizg. Znajomy stracił panowanie nad kierownicą, obróciło nas w kółko, wpadliśmy do rowu i uderzyliśmy w mostek. Najsilniej uderzyło w tył samochodu, a tam właśnie siedziałem. Niewiele pamiętam z momentu wypadku. Z relacji innych osób wiem, że podobno wydostałem się z auta o własnych siłach, ale zaraz zasłabłem i zabrała mnie karetka.
W jakim był Pan stanie?
Miałem wieloodłamowe złamanie kości skroniowej, krwiak śródmózgowy w płacie czołowym i ciemieniowym, obrzęk mózgu. W szpitalu przeleżałem trzy tygodnie. Z czego dziesięć dni w śpiączce.
Zdecydował się Pan na rehabilitację medyczną we własnym zakresie. Jakie dała rezultaty?
Kiedy wróciłem do domu ze szpitala, przede wszystkim musiałem nabrać siły, żeby się w miarę swobodnie poruszać. Robiłem proste ćwiczenia, jakie zalecił mi lekarz. Kiedy trochę się wzmocniłem, zgłosiłem się do poradni logopedycznej, żeby poprawić mowę i umiejętności pisania. Ćwiczenia mózgu w tym okresie dały mi najwięcej. Od strony fizycznej pracowałem dalej. Szukałem pomocy w różnych poradniach rehabilitacyjnych. Były też wizyty u neurologa, psychologa, psychiatry… Dużo tego. Trzeba było samemu wszystko z sobą skoordynować. To trudne.
Zgłosiła się do Pana ekspertka CPOP. Jaką dostał Pan propozycję?
Kontakt z ekspertką, Renatą Bombą, od początku był nastawiony na szukanie rozwiązań najlepszych dla mnie, w mojej sytuacji. Przeszedłem terapię psychologiczną i neurologopedyczną. Wszystko po to, żebym mógł dojść do sprawności i jak najlepiej funkcjonować. Z kolei dzięki wsparciu Agnieszki Kisielewskiej, doradcy ds. zatrudnienia z ramienia CPOP, mogłem myśleć o powrocie do pracy. Indywidualny Plan Pomocy zmienił moje życie. Nie spodziewałem się tego.
Gdzie nastąpiła poprawa?
Praktycznie w każdej dziedzinie życia! Zmieniło się nawet moje podejście do załatwia różnych spraw. Łatwiej było mi na przykład napisać CV, pójść do lekarza, poruszać po obcym terenie. Rozwinąłem też umiejętności komunikacyjne, odnalazłem się wśród ludzi.
Dosyć szybko udało się Panu wrócić do pracy, w czym na pewno pomogła pańska duża motywacja. Ale co było najtrudniejsze?
W pewnym momencie miałem już dość siedzenia w domu. Chciałem znowu pracować, czuć się do czegoś przydatny. Logicznym krokiem była więc wizyta w Powiatowym Urzędzie Pracy. Jednak tam zderzyłem się ze ścianą, a konkretnie z urzędnikiem, który chyba nie był dobrze zorientowany ani wyszkolony w podejściu do ludzi. Przeżyłem ogromne rozczarowanie. Wtedy pomogła mi doradczyni ds. zatrudnienia, pani Agnieszka, którą skierowało do mnie CPOP. Ona właściwie zmusiła mnie do działania i do większej samodzielności w poszukiwaniu pracy.
Zanim doszło do wypadku, pracował Pan na wysokości jako monter izolacji. Po wypadku to było już niemożliwe. Jak się Pan zabrał za szukanie nowego fachu?
Pierwsza praca, która była dla mnie dostępna, to zatrudnienie w mojej poprzedniej firmie – zaproponowano mi pracę zdalną. Zdecydowałem się jednak na pracę magazyniera w innej firmie. Przede wszystkim jednak, po namowie żony, wróciłem do szkoły. Postanowiłem skończyć to, co kiedyś zacząłem: liceum ogólnokształcące. Mam nadzieję, że w przyszłości zdobędę dzięki temu lepszą pracę. Poza tym wyjście do ludzi, zmiana otoczenia, dobrze mi zrobiły.
Dojeżdża Pan do pracy trzydzieści kilometrów. Nie miał pan lęków związanych z jazdą samochodem?
Trochę, na początku, na szczęście dosyć szybko obawy minęły. Bardzo ważne było dla mnie, żeby znowu prowadzić samochód. Zawsze to lubiłem. Z czasem, po kolejnych przejechanych kilometrach, poczułem się na drodze zupełnie normalnie.
Jak wspierali Pana bliscy w trudnym okresie po wypadku?
We wszystkim pomagała mi żona: woziła mnie do lekarzy, pomagała w codziennych czynnościach. Wspierała mnie w każdej sprawie, z którą sam nie mogłem sobie poradzić. Rodzina i znajomi też poświęcili mi dużo czasu i zainteresowania. Zwłaszcza w związku z powrotem do szkoły, co było dla mnie wielkim przełomem po wypadku. Zorganizowanie sobie czasu, wzbudzenie chęci do nauki, do wyjścia do ludzi – to wszystko było dla mnie bardzo ważne, a bliscy o tym wiedzieli.
Co powiedziałby pan innym poszkodowanym o współpracy z CPOP?
Poleciłbym im ją z całym przekonaniem. Przede wszystkim za empatyczne podejście dla człowieka. Kontakt z paniami Renatą i Agnieszką był bardzo przyjazny. W każdej chwili obie były gotowe bez wahania mi pomóc. Zawsze umiały mnie podbudować, poradzić i rozwiązać problem. One i inne osoby, z którymi się zetknąłem poprzez CPOP, wykonują swoją pracę z przygotowaniem i pasją. Bardzo za to dziękuję.