Jego życie zmieniło się w ułamku sekundy, kiedy wracał z kolegami z dyskoteki. Samochód wypadł z drogi. Uderzyli w betonowy słup. Do wypadku doszło w Lublinie 21 lutego 2013 roku. Po roku intensywnej rehabilitacji Paweł wraca do swojej pasji: wyścigów samochodowych. Nadrabia zaległości w nauce i planuje studia. Chce pójść na prawo.
Co pamiętasz z wypadku?
Praktycznie nic. Wiem, że wsiedliśmy we trójkę do samochodu. Był środek zimy, ślisko na drodze. Poniosła nas fantazja... Jechaliśmy za szybko. Ale samego momentu wypadku nie pamiętam wcale. Ani tego, jak mnie reanimowano, ani drogi do szpitala. Kompletnie nic. Odzyskałem świadomość i zacząłem kojarzyć, co się ze mną stało, dopiero po kilku dniach, kiedy leżałem na OIOM-e.
W jakim byłeś stanie?
Jedyne, co było całe, to – jakimś cudem – moje ręce. Miałem połamane obie nogi, biodro, miednicę, kręgosłup, czaszkę, oczodół, wyciętą śledzionę, zmiażdżoną piętę... Co tu dużo mówić, było ciężko.
Uszczerbek na zdrowiu, jakiego doznałeś, wyniósł... 100 procent. Jak udało ci się z tego wyjść?
Powoli, krok po kroku. Najpierw dwa i pół miesiąca leżałem. Potem musiałem od nowa uczyć się siadać, wstawać, chodzić. Pierwsze kroki robiłem z chodzikiem, później o kulach. W takiej sytuacji człowiek rodzi się na nowo. Dosłownie.
Dzisiaj jesteś już całkiem zdrowy?
Może tak wyglądam, ale rzeczywistość jest inna. Nie mogę funkcjonować bez silnych leków przeciwbólowych. Bez nich nie byłbym w stanie zrobić absolutnie nic. Nawet wstać z łóżka czy się przejść. Ból towarzyszy mi przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Nawet już się do niego przyzwyczaiłem...
Mimo to wróciłeś na tor. Kiedy pomyślałeś o tym, żeby spróbować?
Od razu! Już kiedy leżałem w szpitalu, cały w gipsie, ciągle po głowie mi chodziło, żeby znowu usiąść za kierownicą. Oczywiście, ważne było zdrowie, rehabilitacja, powrót do normalnego, w miarę, życia. Ale bez przerwy myślałem, że muszę wrócić do tego wszystkiego, co kocham.
Samochód czekał?
I to zupełnie nowy. Kupiłem go przez telefon, nawet go nie oglądając. Byłem w sanatorium i tam przywiózł mi go przyjaciel, żebym go chociaż zobaczył. Wtedy jeszcze ledwie chodziłem, o kulach. Ale udało mi się dojść do samochodu, wsiąść i zrobić moje „pierwsze” sto metrów. Pedał sprzęgła naciskałem obiema stopami, bo inaczej nie dawałem rady.
Nie każdy jest w stanie usiąść za kierownicą po wypadku samochodowym...
Mnie pomogło chyba to, że nie pamiętam samego wypadku. Nie mam jakichś zahamowań, fobii... Może czasem odczuwam lęk, ale tylko wtedy, gdy jadę z kimś jako pasażer. Kiedy sam siedzę za kierownicą, czuję się pewny tego, co robię. Bardzo chciałem wrócić do jazdy, przede wszystkim na torze, gdzie czuje się emocje. Tutaj człowiek przekonuje się nie tylko o tym, jakim jest kierowcą, ale – kim w ogóle jest.
Wahałeś się, kiedy pojawiła się możliwość rehabilitacji w Ergo Hestii?
Ani przez chwilę. Byłem otwarty na każdą możliwość. Kończyłem jedną rehabilitację i od razu zaczynałem drugą. Nie miałem nawet tygodnia przerwy. Cały czasy było dla mnie ważne, żeby zacząć samodzielnie chodzić, móc się umyć, zrobić sobie kanapkę, cokolwiek.
Jak wygląda twoja rehabilitacja?
Ćwiczenia są bardzo różnorodne i dostosowane do moich potrzeb. Nie mogą obciążać kręgosłupa. Staram się wzmocnić ręce, nogi, odzyskać masę mięśniową. Pracujemy do dwóch godzin w jednej sesji, dwa razy dziennie. Po takiej dawce czasem ma się naprawdę dosyć. Kiedy pojawia się ból kręgosłupa, nie mogę się ruszyć, łzy lecą z oczu, trzeba przerwać.
A nie było takiego momentu, kiedy zwątpiłeś?
Nigdy. Nawet zaraz po wypadku, kiedy się obudziłem, moją pierwszą myślą było, żeby sprawdzić, czy ruszają mi się palce u stóp. Ruszały się. I wtedy wiedziałem, że stanę na nogi, że to tylko kwestia czasu. Dzisiaj też uważam, że moje obecne problemy, związane przede wszystkim z bólem kręgosłupa, są kwestią czasu. Może potrwają jeszcze pół roku, może 2 lata, może 5 lat, ale prędzej czy później przestanie mnie boleć. Nie ma co lamentować, użalać się nad sobą i robić z siebie inwalidy. Po prostu jest, jak jest. Trzeba się nauczyć z tym żyć. Jestem strasznym optymistą i realistą, o ile to się w ogóle może łączyć.
Co cię motywuje, żeby ćwiczyć dalej?
Postępy. Trafiłem do mojego rehabilitanta rok temu, ledwie chodząc. Teraz mogę nawet podskoczyć. Jeszcze dwa miesiące temu to było nierealne. Myślę, że bez tej dodatkowej rehabilitacji też mógłbym dojść do sprawności, ale zajęłoby mi to dużo więcej czasu. To, co rehabilitanci byli w stanie ze mną zrobić w ciągu roku, mogłoby trwać kilka lat. Mam świetne wsparcie i poczucie, że dużo zależy ode mnie. Nie wierzą w żadne siły nadprzyrodzone. Wiem, że sam muszę pracować na siebie, na swoje zdrowie.
Jakie masz plany?
Zupełnie zwyczajne. Chcę móc w życiu robić to, co daje mi radość. Moim celem jest być samodzielnym, niezależnym od nikogo, nie musieć przerywać dnia odpoczynkiem z powodu bólu kręgosłupa i problemów zdrowotnych. Teraz wracam do szkoły i chcę zrobić maturę. Potem zamierzam studiować prawo, ze specjalizacją prawo medyczne. To wypadek i wszystko, co przeszedłem potem, mnie zainspirował...