To był dzień, jak co dzień. Pan Grzegorz razem z kolegą jechali do kolejnego miejsca, w którym mieli wykonać służbowe obowiązki. Doszło do poważnego wypadku samochodowego, po którym lekarze dawali mu niewielkie szanse na dalsze życie. Ale on chciał nie tylko żyć, ale ponownie stanąć na nogi, pracować, być niezależny.By zrealizować te cele, potrzebował kompleksowego wsparcia.Zmienił swoje patrzenie na świat.Dzisiaj mówi, że każdemu, kto znalazłby się w podobnej sytuacji, może doradzić tylko jedno.
Co pamięta Pan z wypadku?
Samochodem jechałem jako pasażer. Siedziałem obok kierowcy. Nagle jadący z naprzeciwka bus znalazł się na naszym pasie. Z impetem w nas uderzył. Nie pamiętam szczegółów, bo momentalnie straciłem świadomość. Wszystko opowiedzieli mi później bliscy i kolega, który jechał razem ze mną. Po wypadku żona usłyszała od lekarzy, że mam trzy procent szans na przeżycie!
Przez dwa tygodnie był Pan nieprzytomny…
Mniej więcej. Z czego dziewięć dni spędziłem na OIOM-ie. Miałem siedemnaście złamań, wszystkie żebra pogruchotane. Mój staw skokowy wyglądał jak puzzle do składania. Lewe biodro wyskoczyło mi z panewki. Nos też nie był na swoim miejscu. Do tego rany szarpane łokci, silne stłuczenie barku… Kiedy odzyskałem świadomość, nie mogłem mówić z powodu rurki wetkniętej w gardło. To było okropne: zero kontaktu z ludźmi! Na migi próbowałem się porozumieć i dowiedzieć się, co stało się z moim kolegą, kierowcą, czy przeżył wypadek.
Pańska starsza córka przerwała naukę w technikum, żeby się Panem opiekować. To duże poświęcenie… Jakiej pomocy pan wymagał?
Potrzebowałem wsparcia we wszelkich codziennych czynnościach. Dostałem zgodę na wyjście ze szpitala, rodzina wypożyczyła dla mnie do domu specjalistyczne łóżko. Żona musiała wrócić do pracy, więc faktycznie córka zrezygnowała ze szkoły, żeby być przy mnie. Jestem za to bardzo wdzięczny. Największym problemem były dla mnie czynności fizjologiczne. Ja, dorosły facet, musiałem prosić kogoś o wyniesienie kaczki. Bardzo źle działało to na moją psychikę.
Narzekał Pan na opiekę ortopedy i rehabilitację w ramach NFZ. Dlaczego?
Moja pierwsza wizyta u lekarza po wyjściu ze szpitala była zarazem ostatnia. Ortopeda od razu chciał mi usztywnić staw kolanowy. Bardzo źle to wspominam. Znajomi doradzili mi, żeby spróbować się rehabilitować, znaleźć prywatnie fizjoterapeutę. Na rehabilitację w ramach NFZ czekałem bardzo długo.
I wtedy pojawiła się perspektywa rehabilitacji oferowanej przez CPOP…
Kiedy zadzwoniła do mnie pani Ula Gontarz, ekspert CPOP, w ogóle nie musiała mnie do czegokolwiek namawiać. Sam już wiedziałem, że rehabilitacja jest dla mnie najważniejsza, żeby nie dopuścić do utrwalenia następstw wypadku i tak dalej. Zależało mi, żeby odzyskać samodzielność. Nie chciałem dłużej być zdany na pomoc bliskich mi osób. Wcześniej trafiłem w końcu na rehabilitację w ramach NFZ do centrum rehabilitacyjnego na Śląsku. Nie powiem, starali się, ale to nie to samo, co w Rehasporcie!
Na czym polega ta różnica?
Przede wszystkim w Rehasport Clinic w Poznaniu zajmował się mną zawsze ten sam fizjoterapeuta. Dużo odbyłem tam turnusów, dowoziła mnie żona. Dbano tam o wszystkie udogodnienia. Po pewnym czasie zdecydowano, że mogę rehabilitować się bliżej Zabrza, gdzie mieszkam – w Licencjonowanym Ośrodku Rehabilitacji Rehasportu w Gliwicach. Skorzystałem z tej możliwości, było mi wygodniej. Ufałem swoim rehabilitantom, którzy byli wobec mnie cierpliwi i życzliwi. Czułem się zaopiekowany.
W październiku 2015 roku podpisał Pan zgodę na Indywidualny Plan Pomocy i współpracę z CPOP w ramach aktywizacji zawodowej. Dlaczego zdecydował się pan na ten krok?
Bardzo chciałem wrócić do życia sprzed wypadku i do pracy w ochronie, którą wcześniej bardzo lubiłem. Obawiałem się jednak, że po wypadku mogę ją źle znosić, zwłaszcza szybkość działania na dotychczasowym stanowisku. Zdecydowałem, że poszukam czegoś innego. Dlatego potrzebowałem wsparcia.
Na czym polegała pomoc w Pańskim powrocie do pracy?
Razem z panem Rafałem, doradcą do spraw zatrudnienia, szukaliśmy różnych pomysłów i sprawdzaliśmy, jak się one mają do rzeczywistości. Pomoc była bardzo cenna, bo praktycznie przez trzy lata byłem oderwany od realiów rynku pracy, skupiałem się całkowicie na powrocie do zdrowia. Rozważałem uruchomienie własnej działalności gospodarczej, razem z żoną. Jednak po przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw” postanowiłem, że wrócę do zawodu pracownika ochrony.
Dopiął Pan swego. W październiku 2017 roku ponownie podjął pan pracę.
Tak, ale u innego pracodawcy i na innym stanowisku. Nie jestem już konwojentem. Ochraniam stadion. Wprawdzie jestem kibicem piłkarskim, ale nie zaryzykowałbym ochrony meczów. Przez pierwszy miesiąc przestawiałem się z osoby, która leżała często w łóżku, na tryb życia kogoś, kto wstaje rano i zajmuje się swoimi obowiązkami. Lekko nie jest, ale powoli wracam do normalności.
Czy namawiałby Pan inne osoby poszkodowane, żeby skorzystały ze współpracy z CPOP w ramach indywidualnych planów pomocy (IPP)?
Zdecydowanie tak! Jeżeli ktoś proponuje pomoc, to nie można jej odrzucać! A trzeba zaznaczyć, że wsparcie CPOP jest fachowe i konkretne. Pani Ula była przez cały czas do mojej dyspozycji, odpowiadała na każde moje pytanie. Często dzwoniła, pytała, czy jestem zadowolony z pomocy, czy robię postępy w rehabilitacji. Fajnie, jak człowiek wie, że jest ktoś, kogo interesuję, kto o mnie myśli i życzy mi dobrze.
Co zmieniło się w Pańskim życiu po wypadku?
Dla mojej psychiki chyba najważniejszym momentem był ten, kiedy zobaczyłem innych pacjentów. Pomyślałem sobie: człowieku, nie jest z tobą tak źle, dasz radę, chodzisz, jak chodzisz, ale chodzisz! Nie ma co użalać się nad sobą, trzeba cieszyć się, że tylko tak się ten wypadek skończył. Doceniam życie, cieszę się, że jestem sprawny. Całkowicie zmieniło się moje widzenie świata, nie przejmuję się już drobiazgami. Wkrótce biorę się za remont mieszkania. Staw skokowy nie jest co prawda jeszcze w pełni sprawny, przy dłuższym chodzeniu zaczyna mi przeszkadzać. Ale na szczęście nie muszę chodzić 10 kilometrów piechotą. Może będę robić ten remont długo, ale go zrobię!